Zawłaszczone przez komunistyczne władze mienie wciąż niezwrócone właścicielom to przykład porażki polskiej transformacji. Zwrot nie opłacał się ani lewicowym, ani prawicowym rządom. Teraz szanse na przeprowadzenie tego procesu z roku na rok maleją.
W marcu 2011 roku reprywatyzacja stała się jednym z głośniejszych tematów w mediach, choć tylko pośrednio. Powodem była historia telefonu szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego do prezesa PAP. Arabski zażądał, by podczas wizyty premiera w Izraelu dziennikarz agencji nie zadawał Tuskowi pytania o kwestię ustawy reprywatyzacyjnej. Dziennikarze zainteresowali się naciskami szefa kancelarii na media, a kwestia zasadnicza przemknęła przez serwisy nie jako problem, ale tło wydarzeń. Tak właśnie z reprywatyzacją w Polsce działo się przez ostatnich 20 lat, a zachowanie Tomasza Arabskiego świadczy o tym, że nadal nie ma woli, by sprawa znalazła finał. Byłym właścicielom i ich spadkobiercom rząd ma dziś do zaoferowania szokująco niewiele. W projekcie, który mieli się powoli w rządowych trybach, mowa w zasadzie nie o odszkodowaniach, a o symbolicznych rekompensatach, których wartość będzie zależała od ilości liczby złożonych wniosków.
Porażka
Reprywatyzacja to największa porażka polskiej transformacji. Wraz z jej zaniechaniem kończy się szansa na poważne odnowienie klasy średniej. Po 1989 roku Polska miała szanse na odtworzenie warstwy ludzi względnie zamożnych i niezależnych. Zyskałby na tym polski Produkt Krajowy Brutto, ale nie tylko. Klasa średnia, co z lubością podkreślają politolodzy, ale też o czym lubią mówić politycy, to podstawa demokracji. Z nią państwo jest silniejsze.
Reprywatyzacyjna patologia
Z biegiem lat prawdopodobieństwo zwrotu majątku właścicielom gwałtownie malało. Już w ustawie Buzka była mowa o zwrocie połowy wartości mienia. Potem podczas prac nad prawem reprywatyzacyjnym za rządów AWS czy PiS było już tylko gorzej. Dlatego w projekcie rządu Tuska nie ma już nawet mowy o reprywatyzacji, a o zadośćuczynieniu. Jego wysokość ma być zależna od liczby zgłoszonych wniosków.
Wobec braku ustawy jedną z podstawowych ścieżek odzyskiwania majątku stało się podważanie decyzji komunistycznych władz. Ale, jak pokazuje przykład dekretu o reformie rolnej, nawet stwierdzenie, że sam dekret i przepisy wykonawcze zostały wydane niezgodnie z prawem, często nie dawało podstawy do zwrotu majątku. Do tego dochodzenie roszczeń stało się polem do licznych nieprawidłowości i korupcji. Ponieważ o zwrocie decydował urzędnik, szukano dróg na skróty. Powstały kancelarie prawne, które skupowały roszczenia za niewielkie pieniądze, a potem odzyskiwały mienie dzięki dojściom w urzędzie lub za pomocą łapówek. O zwrot jednego z reprezentacyjnych pałacyków w Warszawie spadkobiercy jego właścicieli ubiegali się bezskutecznie od 1989 roku przez kilka lat. Gdy sprzedali prawa do nieruchomości, nowi właściciele odzyskali ją w pół roku. W zwrot nieruchomości zaangażowały się nawet gangi, podstawiając fałszywych spadkobierców mienia pożydowskiego, którzy przejmowali je, a potem sprzedawali.