W przypadku powrotu prawdziwych, polskich elit
natychmiast opadłby blichtr z różnorakich „dyżurnych katolików”,
podejrzanej konduity „pasterzy”, nowych europejczyków maści wszelkiej -
primo voto wyznawców Lenina i Stalina oraz unii pod egidą Kominternu,
gwiazd dziennikarstwa i nadredaktorów, o „autorytetach moralnych” i
niemoralnych nie wspominając. Polacy zdefiniowaliby w końcu swoje
zasadnicze interesy i nie głosowaliby od Sasa do lasa, pod dyktando
mediów. Uczciwa, wielopokoleniowa, rodzinna własność bowiem skutecznie
przeciąga wyborcze wahadło na prawą stronę. Stwarza potężną grupę ludzi o
ugruntowanym poczuciu swego miejsca w życiu społecznym. Stwarza stały,
prawicowy elektorat, co doskonale dyscyplinuje partie polityczne.
Niezależne ekonomicznie polskie elity, oparte na
prywatnej, wielopokoleniowej własności i tradycji nie ulegną tak łatwo
wpływom obcych i rodzimych antypolskich sił. Zbyt wiele miałyby do
stracenia, w tym nazwisko, twarz i honor, pojęcia kompletnie niedostępne
większości dzisiejszych polityków. Własność i tradycja tworzy bowiem
klasę polityczną o silnym instynkcie państwowym, o klarownych
aspiracjach, niekoniunkturalnych i bardziej weryfikowalnych. Iluż mamy
wyrazistych posłów? Nie chodzi o
oryginałów, hucpiarzy, zadymiarzy czy oczywiste ułomności umysłowe.
Pytam o posłów, o których wiemy z całą pewnością, o co konkretnie walczą
w naszym imieniu i czy w ostateczności nie poddają się tzw. dyscyplinie
partyjnej, co nimi kieruje, jaki duch? Gdzie są dobre, polskie nazwiska
w rządzie, administracji, parlamencie, w dyplomacji? W dziennikarstwie w
końcu, skoro mamy epokę wszechwładztwa mediów? Tak oczywiste w kręgach
ziemiańskich przed wojną, ale i do dzisiaj, pytanie: „a z których to
……skich?” nie było li tylko oznaką kastowości. Było natychmiastowym
ustaleniem, z kim ma się do czynienia, czy jest to osoba godna zaufania
etc.. Gdy dzisiaj zadamy takie pytanie w stosunku chociażby do
„autorytetów moralnych” – to włos jeży się na głowie! / „Panie
redaktorze, a z których to Michników?”/
Tak więc te „autorytety”, jako się rzekło, ustaliły
pod Okrągłym Stołem, że po tak znojnej, gangsterskiej robocie ich
tatusiów trwającej od 1944 roku, w nowej Polsce prawdziwych, polskich
elit nie będzie, ergo – nie zwróci się majątków polskim przemysłowcom,
ziemianom, kupcom, rolnikom, właścicielom domów i parceli, by, opierając
się na własności, nie wysforowali się w sposób naturalny na szpicę
społeczeństwa. Wygląda na to, że było to jednym z warunków dopuszczenia
do oficjalnego życia politycznego dla wszelkich, systemowych ugrupowań, z
opozycyjnymi włącznie. Obok, naturalnie, panaMichalkiewiczowskiego „my
nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych”.
Łże-elity? To prawda. Wykształciuchy? Też prawda.
Brak prawdziwych, polskich elit? Całkowita prawda. Niechęć do
odtworzenia właśnie tych prawdziwych elit? Absolutna prawda, dotycząca,
niestety, również formacji, która rozbudziła nadzieję na prawdziwą
Polskę, czyli Prawa i Sprawiedliwości. Swoją wypowiedzią przed wyborami
parlamentarnymi w 2005 roku, że jest przeciwnikiem reprywatyzacji,
Jarosław Kaczyński sprawił, że duża część osób, oczekujących na zwrot
zagrabionej własności przerzuciła ostatecznie swoje głosy na Platformę,
wtedy będącą oficjalnie /choć pozornie/ „za”. Głosowali
po prostu za swoją wytęsknioną własnością. Gdyby Kaczyński tych głosów
nie stracił – być może inaczej wyglądałyby proporcje w sejmie, a i rządy
PiSu.
Trudno to wytłumaczyć „przeoczeniem” wytrawnych
polityków, stojących na czele tej partii, zda się, szanujących polską
historię i tradycję, chcących umocnienia państwa. Widocznie niechęć Pisu
do reprywatyzacji musi mieć chyba inne uwarunkowania. Postępowanie w
myśl dyrektywy Michnika, przytoczonej na początku, by nie uszczuplać
złodziejskiego majątku kumpli od geszeftu okrągłostołowego?
Niedopuszczenie do powrotu prawdziwych, polskich elit, by zachować
całkowitą władzę nad zbaraniałym, pozbawionym możliwości ekonomicznych -
a więc i politycznych - narodem?
Zamienionym w stado bydła roboczego do płacenia podatków i wieczystych
„odszkodowań” międzynarodowym filutom wiadomego „przemysłu”, czy też
kolejnym filutom od przekrętu z CO2? Nie mającego wpływu na narodowe
bogactwa naturalne? Rządzonym de facto przez media, w których to koło
łże-elit się zamyka? A może chodzi o jakieś europejskie, bliskowschodnie
czy amerykańskie układy, zawarte ponad narodem?
Dlaczego kłamliwie wmawia się Polakom, że państwa
nie stać na reprywatyzację? Że reprywatyzacja obciąży podatników? Że,
jak to ujął Jarosław Kaczyński, nie ma powodu, by biedny, polski
podatnik płacił byłym właścicielom? Kto więc czerpał zyski przez 67 lat z
używania cudzego majątku? Kto, w paskudnym, paskarskim procederze
handluje od 1989 roku tym majątkiem, mimo zastrzeżeń dawnych właścicieli
i spadkobierców? Na co są przeznaczane zyski z tego paserstwa?
Zdaje się, że najbardziej emocjonuje przeciwników reprywatyzacji własność ziemska. Otóż
ziemianie nie chcą pieniędzy! Chcą zwrotu ziemi i
domów, lub tego, co z tych domów pozostało. NIE ROSZCZĄ SOBIE PRETENSJI
DO ZIEMI, KTÓRĄ DOSTALI CHŁOPI W RAMACH REFORMY ROLNEJ /Uchwała
Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego/. Ziemianie chcą reprywatyzacji w
naturze i zwrotu 100% własności tam, gdzie jest to możliwe, lub
reprywatyzacji mieniem zamiennym, bądź bonami kapitałowymi.
Jak się rzekło, nikt tej ziemi z Polski nie wywiózł
na szczęście. Na północy i zachodzie Kraju ciągną się popegeerowskie
pustki i ugory, owo mienie zamienne /ale przecież nie jedyne/. Na
co i na KOGO ta ziemia czeka? KTO zasuflował uchwalenie drańskiego
prawa, na podstawie którego za mała chwilę KAŻDY będzie mógł kupić w
Polsce ziemię rolną? KOGO będzie na to stać? Już Niemcy tylko
przebierają nogami, by w ramach jakiejkolwiek polityki, np. regionalnej,
objąć te ziemie w ponowne posiadanie i w sposób pokojowy odwrócić
skutki rozpętanej przez siebie wojny. Państwo niemieckie zawsze miało
pieniądze na wspieranie swoich obywateli w starym, niemieckim Drang nach
Osten.
Dlaczego nie zreprywatyzowano tymi ziemiami
Kresowian, gdy WYWALCZYLI sobie w Strasburgu rekompensaty za utracone na
wschodzie mienie? Przecież Stalin „dał w zamian”, po zagrabieniu
naszych Kresów, ziemie północne i zachodnie? Dlaczego obciążono
kresowymi rekompensatami budżet i podatników? O co tutaj chodzi? Co jest
w tej ziemi takiego, że nie można jej zwrócić Polakom? Kto to ustalił? Z
kim? Kiedy? Kto z polityków dotrzymuje tych „umów”?
Dlaczego nowi, szemrani krezusi mogą kupować od
Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa /to właśnie ten paser/
gigantyczne obszary ziemi, jeżeli bolszewickie ustawy nacjonalizacyjne
dalej obowiązują? Bo właśnie tak orzekają polskie sądy!
Spójrzmy na profil prawny. Grabieży polskich
majątków dokonano w trybie całkowicie pozakonstytucyjnym. Utworzony w
ZSRS tzw. „Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego” wydał w Lublinie, 22
lipca 1944 roku manifest, zwany „Manifestem Lipcowym”, na podstawie
którego dokonano bezprzykładnego pozbawienia własności wielu Polaków. W
tym czasie działał w Londynie legalny rząd polski na wychodźstwie i
obowiązywała konstytucja z kwietnia 1935 roku, która w sprawach
ziemskich opierała się na konstytucji marcowej z 1921 roku. Konstytucja
marcowa stanowiła, że państwo może skonfiskować ziemię jedynie dla
ważnych celów i za odszkodowaniem. Art. 49 Konstytucji kwietniowej
uprawniał do wydawania dekretów z mocą ustawy jedynie prezydenta RP,
wówczas – Władysława Raczkiewicza. Prawo inicjatywy ustawodawczej
przysługiwało rządowi /art. 50/, wówczas pod przewodnictwem Stanisława
Mikołajczyka. PKWN nie miał w ogóle żadnych uprawnień do inicjatywy
ustawodawczej, a co dopiero w zakresie wydawania dekretów z mocą ustawy.
W 1994 roku Sąd Najwyższy wydał opinię określającą
akty wywłaszczające – dekret PKWN z 6 września i obwieszczenie
Ministerstwa Rolnictwa i Reformy Rolnej z 17 stycznia 1945 roku – jako
akty wydane z oczywistym naruszeniem norm konstytucyjnych. Trybunał
Konstytucyjny w uchwale z 16 kwietnia 1996 roku podkreślił, że PKWN,
który wydał dekret, na podstawie którego ograbiono Polaków, był organem
pozakonstytucyjnym. TK zajął w tej sprawie również stanowisko w swym
orzeczeniu z 20 listopada 2001 roku. Warto również spojrzeć na
przywołane powyżej dekrety, na tryb oraz faktyczny sposób wywłaszczeń
przez pryzmat konstytucji z 1997 roku, by stwierdzić oczywiste
sprzeczności między nimi, a gwarantowanymi prawami obywatela.
Wszystko to nie ma najmniejszego znaczenia wobec
ziemian i chłopów w zadekretowanym przez Michnika „państwie prawa”. Tak
więc jeżeli ustawy nacjonalizacyjne obowiązują do tej pory, jak to w
kilku sentencjach orzekały polskie sądy w sprawach o reprywatyzację, to
do roboty, organa jawne, tajne i dwupłciowe! Nacjonalizować krezusów i
rozkułaczać pomniejszych właścicieli ziemi, o zakładach przemysłowych i
firmach różnorakich nie wspominając! To byłoby dopiero konsekwentne
„państwo prawa”, takie, jakim je widza polskie sądy. A co za eldorado
dla Skarbu Państwa! Istne perpetuum mobile i remedium na ciągłe braki w
kasie. No, jeśli nie ma tej konsekwencji, to znaczy, że są tacy, co mogą
mieć i tacy, co nie mogą, czyli ziemianie. Powody tej różnicy
wyjaśniłam wyżej.
Co do konkretnych pieniędzy – słuch zaginął o
funduszach na przeprowadzenie i wsparcie reprywatyzacji z Banku
Światowego czy o funduszu PHARE. Swego czasu było o nich głośno. Gdzie
są? Jaka to skala? Na temat tych pieniędzy zapadła grobowa cisza.
Dlaczego żaden z posłów nigdy nie podniósł tej kwestii? Dlaczego nikt,
nigdy nie zapytał o najważniejszy i najbogatszy bank rolny, o
Towarzystwo Kredytowo – Ziemskie? Dlaczego powstało Polskie Towarzystwo
Ziemiańskie, a nie Związek Ziemian – kontynuacja przedwojennej
organizacji ziemiańskiej, który mógłby dochodzić przedwojennych aktywów? /Gminy żydowskie z tym problemem, jak wiemy, poradziły sobie./
Czy to wszystko są jedynie zwykłe przypadki,
zaniedbania, niezręczności, brak głębszej refleksji i zwykła głupota? Po
22 latach „nowej” Polski można stwierdzić z cała pewnością, że brak
reprywatyzacji w Polsce jest świadomą, celową, zaplanowaną, antypolską
polityką, wywodzącą się ze zmowy „elit” administrujących „tym krajem”,
gdyż polskie ziemiaństwo i polska klasa średnia jest dla tych „elit”
największym zagrożeniem. Wyjęcie sporej i szczególnej grupy
Polaków spod cywilizowanego prawa, skutkuje zamienienie pozostałych w
społeczność nie potrafiącą zdefiniować i obronić swoich interesów, nie
potrafiącą wygenerować takich partii i polityków, którzy by te interesy
wyrażali.
Polska jest jedynym krajem z dawnych tzw.
Demoludów, który nie przeprowadził reprywatyzacji swoich obywateli. Z
najweselszego baraku w tych Demoludach staliśmy się wiecznym płatnikiem
podatków i roszczeń, oraz rezerwuarem taniej siły roboczej pod
specjalnym nadzorem. Przemysł wyprzedany. Za chwilę przyjdzie czas na
sprzedaż ziemi. Będziemy handlować runem leśnym przy drogach? O ile nam
pozwolą wejść do lasów, bo i na lasy się szykują. Oraz na ustrój wodny.
Czy przeciwna zwrotowi mienia polskim obywatelom
opozycja, po ewentualnym przejęciu władzy, zamierza usatysfakcjonować
druga stronę, z którą PO zawarło umowy? Na przykład – niedawno, na sesji
wyjazdowej rządu do Izraela? Tak pytam, na marginesie problemu z polską
ziemią…
Tak więc, jak Państwo widzą, reprywatyzacja
własności ziemskiej jest znacznie szerszym i poważniejszym problemem,
niż można by przypuszczać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz